poniedziałek, 27 lipca 2015

Chapter 7 Droga bez powrotu

 
 
 Nasza zem­sta ni­kogo nie upo­karza tak, jak nas samych.

 
Mika opadła na kolana, próbując złapać oddech. Pot spływał jej po twarzy a promienie słońca oślepiały ją za każdym razem gdy tylko spoglądała w górę. Drżała z wysiłku choć do końca treningu prowadziła jeszcze długa droga. Kapral Levi zasłużył na swoją opinię. Nie znał litości, był twardy i nieugięty a jego umiejętności były spektakularne. I choć nie pałała do niego sympatią to musiała przyznać, że to co robił miało sens.  W walce z tytanami nie miał sobie równych. Nie bez powodu nazywano go Nadzieją Ludzkości.
 
- Potrzebujesz przerwy, Black?
 
Spojrzała na pobliskie drzewo, gdzie na gałęzi stał Levi. Miał na sobie czarne spodnie i koszulę z podwiniętymi rękawami odpiętą pod szyją. Opierał się nonszalancko o pień i z założonymi na piersi rękoma, wpatrywał się w nią. Na jego twarzy nie było jednak troski tylko wyzwanie. Zmrużyła oczy i wyprostowała się.
 
- Nie - powiedziała i z trudem stanęła na nogi. Każdy mięsień w jej ciele płoną żywym ogniem. Teraz rozumiała tych wszystkich żołnierzy, którzy rezygnowali z przywileju dołączenia do Elitarnego Oddziału Kaprala Leviego. Był potworem.
 
- Zostajesz w tyle - rzucił ponownie zakładając ostrza. - Pospiesz się.
 
Odbił się i poszybował przed siebie między drzewami na metalowych linkach z taką łatwością jakby urodził się ze sprzętem do manewru przestrzennego. Zagryzła zęby i podążyła za nim.
 
Po chwili dotarli do końca lasu. Rivia i Stefano już na nich czekali. Levi stanął koło nich i poczekał aż dołączy do nich Mika. Schował ostrza i wciągnął linki. Wskazał ręką na budynki i przybrał oficjalny ton.
 
- Dalsza część treningu odbędzie się na terenie zabudowanym. Waszym celem jest zebranie pięciu dzwoneczków i dotarcie do północnej wieży, na której powiewa zielona flaga. Ten kto zrobi to najszybciej, wygrywa. Pozostała dwójka otrzyma karę. Po drodze będą na was czekać różne niespodzianki. Jeżeli któreś z was nie dotrze do wieży zostanie zdyskwalifikowane co łączy się z siedmiodniową karą.
 
Stefano jęknął, ale nic nie powiedział.
 
- Ta część treningu ma za zadanie sprawdzić waszą szybkość i umiejętność podejmowania natychmiastowych decyzji. Poza murem, gdzie dominują Tytani, jest ona niezbędna. Poza tym testowane jest posługiwanie się manewrem przestrzennym. Bądźcie uważni i czujni. Wasza nieuwaga może zakończyć się wizytą w szpitalu. Nawet jeżeli do niego traficie nie ominie was kara.
 
Tyran, pomyślała Mika kładąc ręce na biodrach i rozciągając mięśnie pleców. Była tak obolała, że miała ochotę położyć się na ziemi i błagać o litość. Wiedziała jednak, że nie ma szansy na przerwanie treningu. Nie miała też zamiaru się ośmieszyć. Nie przed tym człowiekiem.
 
- Kapralu, co z limitem czasowym? - zapytała Rivia spoglądając na bruneta.
 
- Biorąc pod uwagę, że pierwszy raz macie do czynienia z tym szczególnym typem ćwiczeń, nie ma limitu. Po prostu ten kto pierwszy dotrze w umówione miejsce wygrywa. Pamiętajcie też o oszczędzaniu gazu. Jeżeli skończy się wam zanim ukończycie zadanie, jesteście martwi, co wiąże się z dyskwalifikacją.
 
- Dużo tego - mruknął Stefano. Choć był równie przejęty co pozostała dwójka, jego ciało napięło się w oczekiwaniu.
 
Levi spojrzał na zegarek i westchnął.
 
- To wszystko. Ruszajcie.
 
Wyskoczyli w powietrze i pomknęli przed siebie.
 
Niedługo musieli czekać na pierwsze kłopoty. Nagle, z głośnym świstem powietrze przecięła metalowa strzała z łańcuchem. Rivia poderwała się do góry a Stefano skoczył w bok uderzając o ścianę jednego z domów. Mika była zbyt blisko by zmienić pozycję. Udało jej się jednak podkurczyć nogi choć niewystarczająco szybko. Grot zadrasnął ją w udo a na jasnych spodniach od razu pojawiła się plama krwi.
 
- Cholera! - zaklęła pod nosem, ale zaraz zapomniała o bólu bo pojawiły się kolejne komplikacje. - Uważaj!
 
Jej krzyk w ostatniej chwili zaalarmował Rivię, która zmieniła tor lotu omijając wyskakujący z muru naostrzony pal. Chryste, Levi naprawdę brał ten trening na poważnie. Jak dotąd napotkali dwie przeszkody i dwukrotnie mogli to spotkanie przypłacić życiem.
 
Kilka metrów dalej rozdzielili się. Mika zebrała trzy dzwoneczki w ciągu pięciu minut, co wydawało się podejrzane więc uważała na każdym kroku. No i oczywiście intuicja jej nie zawiodła. Skręciła w bok i niemal nadziała się na drewnianego dwumetrowego tytana. Cóż, gdyby był prawdziwy pewnie by ją już miażdżył w swojej wielkiej dłoni. Ominęła go wykonując idealne cięcie na jego karku po czym wpakowała się na metalową sieć. Odbiła się od niej i wylądowała na dachu. Ranna noga ugięła się pod ciężarem jej ciała i o mało co nie spadła na ziemię z samej góry. Zacisnęła dłonie w pięści, zła na siebie i swoje nieporadne zachowanie. Powinna bardziej przyłożyć się do tego, co robiła. Teraz należała do Zwiadowców nie do Żandarmerii. Tutaj czekają ją wyprawy za mur, ważne zadania. TYTANI! A także śmierć towarzyszy, którzy będą ginąć na jej oczach jeżeli sama przeżyje wystarczająco długo by doczekać tego momentu.
 
Zwiesiła głowę i wzięła kilka głębokich wdechów. Gdy ją podniosła jęk opuścił jej gardło. Stefano trzymał w dłoni zieloną flagę machając ją zawzięcie. Jego ciało wyginało się na wszystkie strony i odgadła, że musiał to być taniec zwycięstwa.
 
- Szczęśliwy drań - mruknęła pod nosem i przeskakując z dachu na dach w końcu dotarła do wieży.
 
Rivia pojawiła się kilku minut później. Wyciągnęła z kieszeni pięć dzwoneczków i wydała z siebie okrzyk niezadowolenia po czym na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
 
- Miałam nadzieję, że zdążę.
 
- Nie miałaś ze mną szans - odpowiedział Stefano i poklepał ją po ramieniu. Mika schowała swoje trzy zdobyczne dzwoneczki do cholewy buta nie chcąc kompromitować się jeszcze bardziej.
 
- Gratuluję - rzuciła w stronę zwycięzcy Black.
 
Ruda dziewczyna z lokami śmiała się głośno a ciemnowłosy chłopak kiwał głową z radością a wszystko to Mika widziała jakby zza mgły. Zamrugała powiekami ale obraz się nie poprawił. Co gorsze zachwiała się i nagle nogi się pod nią ugięły. Wbrew własnej woli poczuła, że podłoże usuwa się jej spod stóp. W jej polu widzenia pojawił się Stefano, łapiąc ją za rękę i pociągnął w swoją stronę najprawdopodobniej ratując przed upadkiem z dachu.
 
- Co się dzieje? - Rivia odgarnęła Mice włosy z twarzy i przyglądała jej się z zatroskaniem. Black nie wiedziała co się dzieje, nie zauważyła nawet, że położyli ją na plecy. Cień zaczął pojawiać się w kącikach jej oczu przysłaniając widzenie. Zacisnęła palce na ręce dziewczyny a głowa opadła jej na bok.  
 
 
**
 
 
Obudził ją odgłos rozmowy. Poruszyła obolałym ciałem i zamrugała powiekami. Czuła się słaba, bez życia, ociężała. Przełknęła ślinę nie zwracając uwagi na wyschnięte gardło po czym spojrzała w bok, gdzie na krześle siedział Joshua Pitt. Przyglądał się jej ze zmarszczonym czołem.
 
- Co.. - odkaszlnęła. - Co się stało?
 
- Próbujemy się dowiedzieć - powiedział poważnym tonem. - Stefano razem z Rivią przynieśli cię tutaj zaraz po tym jak straciłaś przytomność. Najprawdopodobniej uratowali ci życie. Gdyby zareagowali kilka minut później, nie wiem jakby się to skończyło.
 
- Co się stało? - powtórzyła, bo nadal nie otrzymała odpowiedzi.
 
- Doktor Willson podał ci już odtrutkę. Za kilka dni wrócisz do zdrowia.
 
- Otruli mnie? - zapytała zszokowana Mika. - Chcieli mnie zabić? 
 
- Starali się, ale im się nie udało - westchnął. - Leviego zastanawiała twoja żałosna forma na treningu. Mówił, że odstawałaś i byłaś w tyle. Teraz już wiemy dlaczego. Jest wściekły.
 
- Aż tak źle mi szło? - zapytała urażona.
 
- Wścieka się, bo nie domyślił się, że coś może być z tobą nie tak. Wziął cię do siebie bo miałaś być z nim bezpieczna. Jest bardzo zdeterminowany by złapać tego, kto podał ci truciznę. Już współczuję temu draniowi.
 
- Zasłużył sobie - mruknęła, zapadając się bardziej w poduszkach. - Nie chciałabym być niemiła, Kapitanie, ale chyba będę wymiotować.
 
- W porządku.
 
Podniósł się i wyszedł a kilka sekund później w pokoju pojawiła się pielęgniarka z miską.
 
Bosko, pomyślała Black nachylając się i pozbywając resztek wczorajszego obiadu.
 
Kilka godzin później, gdy była w stanie wstać i doprowadzić się do porządku, pojawił się Levi w asyście Stefano i Rivii. Cała trójka wyglądała na wkurzonych. Kapral oparł się o ścianę tuż koło łóżka i skrzyżował ręce na piersi. Zaciskał mocno zęby.
 
Mika usiadła, krzywiąc się nieznacznie. Wciąż odczuwała dziwne pieczenie w całym organizmie i podejrzewała, że był to skutek trucizny, którą jej podano. Chryste, wszyscy byli tacy poważni. Kapral trenował ich w warunkach najwyższego ryzyka a jej wrogowie naprawdę chcieli ją zabić.
 
- Wciąż blado wyglądasz - powiedziała rudowłosa dziewczyna siadając w nogach łóżka. - Jak się czujesz?
 
- Lepiej, ale wciąż nie najlepiej. Dziękuję, że mi pomogliście.
 
- Przed treningiem odczuwałaś jakieś dolegliwości? - zapytał Levi tonem, który przyprawił ją o dreszcze. Naprawdę był wkurzony.
 
- Od rana źle się czułam choć nie wydawało mi się to czymś poważnym. Myślałam, że zjadłam coś nieświeżego. Zdarzało mi się już wcześniej.
 
- Z Kapralem prowadzimy śledztwo w twojej sprawie - zauważył Stefano przysiadając koło Rivii.
 
- Świetna okazja, żeby zbierać doświadczenie - powiedziała Black czując, że żołądek znów podchodzi jej do gardła.
 
- Mamy już iść?
 
Rivia bezbłędnie odgadła sytuację.
 
- Muszę do łazienki - zaryzykowała odpowiedź i zaczęła się odkrywać ale zaraz przypomniała sobie, że ma na sobie kusą koszulę odkrywającą większość jej nóg.
 
- Kapralu, Stefano, możecie poczekać na zewnątrz?
 
Skinęli głowami i wyszli. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Mika pognała do toalety.
 
 
**
 
Kiedy po długich minutach Mika wciąż się nie pojawiała, Rivia zaryzykowała uchylenie drzwi a gdy zobaczyła leżącą na ziemi Black cofnęła się i wyszła na korytarz szukając pomocy. Stefano zniknął jak zawsze nieobecny gdy był potrzebny. Spojrzała więc na Leviego i wzięła głęboki wdech.
 
- Zemdlała - powiedziała po prostu. - Sama nie dam rady zanieść jej do łóżka. Czy Kapral mógłby...?
 
- Prowadź.  
 
Levi wszedł za Rivią i bez słowa komentarza, wziął dziewczynę na ręce po czym zaniósł ją do pokoju. Przykrył ją pod samą szyję i dotknął dłonią jej twarzy.
 
- Wezwij lekarza. Ma wysoką temperaturę.
 
Rivia skinęła głową i wykonała polecenie. Levi usiadł na łóżku i z konsternacją wpatrywał się w swoją podopieczną. Nie powinna mieć nawrotów. Antidotum powinno zadziałać a mimo to wciąż nie wyglądała najlepiej. Była blada jak prześcieradło na którym leżała i gorąca jak piec. Coś było nie tak.
 
Lekarz zjawił się chwilę później. Levi nie dał się wyrzucić z pokoju a dr Willson nie sprzeczał się z nim, po prostu zbadał pacjentkę i postanowił podać jej kolejną porcję odtrutki, gdyż specyfik nie zadziałał tak jak się tego spodziewał. Trucizna musiała być silniejsza niż myślał. Podłączył Mice kroplówkę i zaczął wpompowywać w nią pół litra zabielonej cieczy.
 
 

wtorek, 30 czerwca 2015

Chapter 6 Brak możliwości wyboru

 
 
 
 
"Stra­ta cza­su jest, po­dob­nie do śmier­ć, nieodwracalna"
 
 
 
Mika siedziała przy stole i próbowała jeść duszone ziemniaki strategicznie zagryzając je suchym chlebem, mimo ciekawskich spojrzeń żołnierzy. Rewelacje na temat jej sprzeciwu wobec Kaprala Leviego rozeszły się po korpusie z szybkością błyskawicy. Większość Zwiadowców na pewno uważała, że ma nierówno pod sufitem odrzucając możliwość dołączenia do elitarnego oddziału. Ona jednak nie żałowała swojej decyzji i musiała przyznać, że wolała być zwykłym żołnierzem. I choć za wszelką cenę starała się pozostać w cieniu to znów została zauważona. Znowu jej nazwisko stało się znane ze względu na nietypowe zachowanie. Mogła mieć tylko nadzieję, że szybko o niej zapomną.
 
Upiła łyk wody z drewnianego kubka i starała się nie zwracać uwagi na pozostałych. Minęły dwa dni od treningu i nadal nie dostała wezwania na dalsze ćwiczenia choć Levi sumiennie jej to obiecał. Natomiast Stefano znalazł ją poprzedniego wieczora by przekazać informacje o stanie Adolfa i Hannah. Blondyneczka zaczęła chodzić o kulach i w ciągu dwóch tygodni powinna odzyskać całkowitą sprawność. Co do mężczyzny sprawy miały się dużo gorzej. Uraz głowy i barku okazał się poważniejszy niż przewidywali na początku. Jego dalsza służba stanęła pod znakiem zapytania. Stefano poinformował też Mikę o rozkazie od Kaprala o kontynuacji treningu. Był zaskoczony, że ona takiego nie otrzymała.
 
Rozmyślała nad tą sprawą tak intensywnie, że nie zauważała Bruno, który podszedł do niej i zajął miejsce naprzeciwko. Musiał kilka razy odkaszlnąć by zwrócić jej uwagę.
 
- Bruno!
 
- Kapitan Pitt chce cię widzieć. Czy muszę dodawać, że Kapral Levi jest aktualnie w jego biurze?
 
- Nie - jęknęła i schowała twarz w dłoniach. - Dlaczego nie może dać mi spokoju?
 
- Mówi się, że Kapral jest trudnym człowiekiem. Obawiam się, że tym razem może nie odpuścić, Mika. Twoja odmowa ubodła jego ego, a wiesz co się mówi o mężczyznach i ich ego.
 
- Chciałam tylko wieść tutaj normalne życie.
 
- Czasami dzieje się nie tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Chodź - wstał. - Kapitan i Kapral czekają.
 
Nie mając innego wyjścia ani zaplanowanej drogi ucieczki, poczłapała za Bruno w asyście zaciekawionych spojrzeń. Kiedy zostawili za sobą żołnierską kantynę i wyszli na świeże powietrze, blondyn nagle się zatrzymał po czym spojrzał na nią z uwagą.
 
- Odpowiedź szczerze. Naprawdę chcesz odrzucić jego ofertę?
 
Black przez chwilę myślała nad jego słowami. Miał rację pytając ją o to. Oddział Leviego był wymarzonym miejscem wielu Zwiadowców, oznaczał prestiż i szacunek, ale nie anonimowość na czym Mice aktualnie najbardziej zależało. Chciała odetchnąć, odciąć się o złych wspomnień a będąc na świeczniku nie miałaby takiej możliwości. Ale czy nie było warto choć przemyśleć propozycji Kaprala?
 
Westchnęła i wzruszyła ramionami uznając to za wystarczającą odpowiedź. Bez słowa ruszyli dalej.
 
Brzuch rozbolał ją w momencie, gdy zaczęli wspinać się po schodach. Drzwi gabinetu Kapitana Pitt'a były szczelnie zamknięte, ale Bruno nie wydawał się tym faktem przejmować. Zapukał i wszedł do pokoju nie czekając na pozwolenie. Mika zawahała się na moment, ale przekroczyła próg z sercem na ramieniu. Levi siedział na krześle przy podłużnym stole z filiżanką herbaty w ręce. Był zmarszczony a jego wzrok był mroczny, ale on zawsze tak wyglądał. To co ją zaskoczyło to całkowicie poważna mina jej Kapitana. Stał bokiem przy oknie ze skrzyżowanymi ramionami. Po raz pierwszy się nie uśmiechał ani nie żartował. Coś było nie tak. I to bardzo.
 
Bruno bez słowa stanął koło drzwi zamykając je uprzednio. Mika zasalutowała, czekając na rozwój wypadków. Kapral odstawił filiżankę i zmierzył ją ostrym spojrzeniem. Stróżka potu spłynęła jej wzdłuż kręgosłupa.
 
- Nie spodziewałem się, że do tej rozmowy dojdzie tak szybko - powiedział Pitt zwracając tym jej uwagę. On również wpatrywał się w nią intensywnie.
 
- Co Kapitan ma na myśli? - zapytała czując jak serce podchodzi jej do gardła.
 
- Znamy twoją historię, Black - rzucił Levi odchylając się na oparcie. Wciąż bawił się uszkiem filiżanki. - Wpakowałaś się w niezłe bagno. Podpadłaś nieodpowiednim ludziom. Bardzo bogatym i wpływowym. Na twoim miejscu zapomniałbym o spokojnym życiu zwykłego żołnierza, do którego tak zaciekle dążysz. Już jesteś na językach wszystkich Zwiadowców.
 
- Nie widzę w tym mojej winy, Kapralu - odpowiedziała sucho bo jego słowa zaczynały ją drażnić. - Co Kapral insynuuje?
 
- Tylko się o ciebie martwię - posłał jej kpiące spojrzenie. - Erwin zabiegał o to byś została tu przydzielona. Masz talent, którego nie wolno zaprzepaścić a gnicie w więzieniu nikomu by się nie przysłużyło - westchnął i odsunął krzesło na bok. Podszedł do niej stając z nią twarzą w twarz. - Będziesz należeć do mojego oddziału. To nie jest prośba, Black.
 
- Nie...
 
- Mika - przerwał jej łagodnie Joshua. Spojrzała na niego, szukając u niego pomocy. - Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
 
- Nic z tego nie rozumiem, Kapitanie. Powiedziałeś, że to tylko trening nic więcej.
 
- Bo tak było. Wszystko się jednak zmieniło.
 
- Dlaczego? - dopytywała się.
 
- Kapral Levi jest nie tylko najlepszym Zwiadowcą ale posiada także kilka innych talentów. Co tu ukrywać, ludzie, którzy doprowadzili do twojego procesu nie zostawią cię w spokoju dopóki nie znikniesz im z oczu. Kapral to jedyna osoba w całym Korpusie, która jest w stanie cię ochronić.
 
- Nie wierzę, że chodzi tylko o moje bezpieczeństwo - rzuciła twardo, choć już nie tak wojowniczo.
 
- Próbujemy wyłapać szpiegów, których nam tu podesłali - powiedział Levi wracając na swoje miejsce. - Wykorzystamy ciebie by dowiedzieć się kim są. Nie możemy spać spokojnie wiedząc, że wróg panoszy się po naszym obozie. 
 
- Nie jesteśmy na wojnie.
 
- Byłabyś zdziwiona, żołnierzu, jak wiele wspólnego z wojną ma polityka wewnętrzna. Dopóki nie wyjaśnimy całej sprawy, znajdujesz się pod moją opieką. Zadbam o to by nie zabito cię w jakimś ciemnym kącie.
 
- Jesteś zbyt łaskawy, Kapralu.
 
- Widzę, że się ze sobą dogadacie - powiedział Pitt lekko się uśmiechając.
 
Po moim trupie, pomyślała ale zachowała te słowa dla siebie.
 
- Skoro wszystko zostało już wyjaśnione, jutro odbędzie się dalsza część treningu. Spotkamy się w tym samym miejscu co poprzednio z tą różnicą, że ja również będę brał w nim udział. Przygotujcie się żołnierzu, to będzie ciężki dzień.
 
Po tych słowach skinął Kapitanowi na pożegnanie i zakładając w ruchu górę od munduru, wyszedł z pokoju.  
 
 
 
 

piątek, 3 kwietnia 2015

Chapter 5 Morderczy trening

 
 
 
 
 
"Naj­częstszy ludzki błąd - nie prze­widzieć burzy w piękny czas"
 
 
 
 
Deszcz lał się z nieba nieprzerwanie od rozpoczęcia treningu. Mika zacisnęła palce na obu spustach i skracając linki zatrzymała się opierając stopami o pień drzewa. Schowała ostrza i odgarnęła włosy z oczu. To był koszmar. Widoczność była minimalna, jeden z żołnierzy kilkanaście minut wcześniej zawisł na konarach kończąc tym samym swoją przygodę z testem. Wystarczyła chwilowa dekoncentracja by skończyć w szpitalu. Jej osobiście udało się znaleźć jednego drewnianego tytana i choć nie wykonała cięcia to miała dużo szczęścia robiąc unik w ostatniej chwili bo ten przeklęty brunet z warkoczem o mały włos a by ją staranował. Widocznie bardzo zleżało mu na dostaniu się do jednostki Kaprala Leviego, bo nie zważał na nic byle by tylko osiągnąć cel.
 
Minęła kilka razy pozostałych żołnierzy i musiała przyznać, że prezentowali sobą ten sam obraz nędzy i rozpaczy. Przemoczeni do ostatniej nitki i zmarznięci mieli dość treningu ale nie poddawali się. Zapewne tak jak ona uważali, że rezygnacja nie wchodzi w grę. Nie po tym jak jej duma została zdeptana przez ludzi, których nawet nie znała. Nie podda się choćby miała sterczeć na deszczu jeszcze dwa dni.  
 
Ugięła nogi w kolanach zaczepiając z powrotem ostrza. Zluzowała linki i odepchnęła się jednocześnie zaczepiając się o kolejne drzewo. Pokonała tak kilkanaście metrów, gdy na wprost z mgły wyłonił się tytan. Obracał się dookoła własnej osi na drewnianej platformie. Mika ruszyła na niego i dosłownie instynktownie wyczuła czyjąś obecność po prawej stronie. Miroslaw zbliżał się w jej kierunku niebezpiecznie szybko. Zacisnęła zęby i nie zmieniła pozycji, nie tym razem. Teraz jej kolej by dać mu popalić. Zmniejszyła ilość gazu i czekała. W momencie, gdy dosłownie siedział jej na plecach, podciągnęła się ostrym zrywem w górę, przepuszczając go pod sobą. Jej nagły ruch zaskoczył go i na chwilę stracił równowagę. To wystarczyło. Opadł lekko w lewą stronę i szybkim odbiciem w bok musiał ratować się przed zderzeniem z drzewem.
 
- Drań - mruknęła Mika mknąc ku tytanowi. Przygotowała ostrza i obracając się dookoła własnej osi wykonała głębokie nacięcie na karku tytana. Przeczepiła linki i zawróciła kierując się w przeciwną stronę niż Miroslaw.
 
Kilka minut później miała już na kacie pięciu pokonanych wrogów. Spotkała też Rivię i przez chwilę podążały w tę samą stronę. Rozdzieliły się, każda szukając swojej szansy. Miroslawa już nie widziała.
 
Po trzydziestu minutach wróciła do punktu, gdzie zostawiła swojego konia, który ku jej zadowoleniu czekał na nią. Wpadła w siodło trochę zbyt boleśnie, ale nie zwracając na to uwagi, wsadziła stopy w strzemiona i pogalopowała do miejsca zbiórki. Jak się okazało była drugą osobą, która skończyła trening. Zeskoczyła na ziemię i prowadząc za sobą konia ruszyła w stronę Stefano, który siedział na balu słomy. Mokre włosy gładko przylegały mu do głowy. Pocierał ramiona zamaszystymi ruchami, próbując się rozgrzać. Mika wiedziała, że był to bezowocny trud.
 
- Adolf został zabrany do szpitala - powiedział szczękając zębami. - Uderzył w to drzewo naprawdę mocno. Hannah natomiast źle stanęła i najprawdopodobniej skręciła kolano.
 
- A pozostali? - zapytała.
 
- Pewnie zaraz się zjawią.
 
- Pewnie tak - mruknęła siadając koło niego na słomie.
 
Ale zanim przyjechała dwójka żołnierzy, pojawił się Levi z kapturem naciągniętym głęboko na twarz. Zajął miejsce tuż koło nich.
 
- Pozostali? - zapytał bezbarwnym tonem.
 
- Jeszcze nie skończyli, sir - odpowiedział Stefano stając na nogi.
 
- Możesz usiąść - rzucił Levi odrzucając na bok mokry płaszcz.
 
- Tak, sir.
 
Brunet usiadł z powrotem i próbował ogrzać sobie dłonie. Mika nie traciła na to czasu. Była tak mokra, że jedynie zdjęcie ubrań i długie siedzenie przy  ogniu byłyby pomocne. Odchyliła się do tyłu i milczała. Przesiedzieli w ciszy dobry kwadrans zanim pojawiła się pozostała dwójka. Miroslaw jechał na koniu gnając co sił, zaraz za nim podążała Rivia i kiedy znalazła się wystarczająco blisko, Mika zauważyła na jej twarzy długie rozcięcie. Krew mieszając się z deszczem spływała w dół szyi. Zeskoczyła na ziemię i nogi się pod nią ugięły, ale utrzymała równowagę przytrzymując się siodła. Win łapiąc warkocz podszedł do nich a na jego twarzy pojawił się uśmieszek zadowolenia.
 
Levi wstał i podszedł do niego i choć był o wiele niższy od ciemnowłosego żołnierza, nie było wątpliwości kto jest szefem.
 
- Miroslaw Win - powiedział spokojnie. - Możesz wracać do swojej jednostki. Nie potrzebuję takich ludzi jak ty.
 
- Kapralu?
 
Uśmiech zniknął a na jego twarz wpłyną wyraz niedowierzania.
 
- Ważna jest współpraca, Win. I choć mile widziana podczas takich testów jest rywalizacja to najważniejsze jest bezpieczeństwo. Przez twoje egoistyczne zachowanie dwie osoby będą wyłączone ze służby przez dłuższy czas. I jak widzę trzecia będzie miała szwy. Test nie polegał na zabiciu towarzyszy a tytanów.
 
- Kapralu? - zapytał jakby nie dowierzał słowom przełożonego.
 
- Po tym rajdzie żadne z nich ci nie zaufa - wskazał ręką na ich trójkę. - Ja ci nie zaufam. Zbieraj się.
 
Pełen gniewu Miroslaw skinął głową rozumiejąc rozkaz choć nie wyglądał jakby przyjął go do wiadomości. Wsiadł z powrotem na konia i odjechał nie okazując szacunku Kapralowi ani nikomu innemu.
 
- Jeden z głowy - mruknął Levi i wrócił na swoje miejsce. - Cała wasza trójka będzie kontynuować ćwiczenia. Jeżeli utrzymacie poziom z dzisiejszego treningu nie widzę problemu byście dostali się do mojego oddziału.
 
- Przepraszam, Kapralu - odezwała się Mika stając naprzeciwko niego. - Ja nie zostałam tu przysłana jako kandydat do twojej jednostki, sir.
 
Uniósł wysoko brwi zaskoczony jej roszczeniem. Tak samo jak pozostała dwójka, która wpatrywała się w nią jakby oszalała.
 
- Czyżby? - Levi zmrużył oczy skupiając całą swoją uwagę na niej. Zrobił krok w przód tak, że ich nosy prawie się stykały. - Mam rozumieć, że nie jesteś zainteresowana możliwością dostania się pod moją komendę?
 
- Dokładnie tak, sir - nie ustąpiła nawet odrobinę. Mierzyli się wzrokiem przez kilka sekund po czym brunet wzruszył ramionami i zrobił obojętną minę. - Dalszy trening i tak cię nie ominie - minął ją i podszedł do swojego wierzchowca. - Wracamy!
 
Wskoczył na siodło i nie czekając na nich ruszył w drogę powrotną.
  
 
 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Chapter 4 Definitywny koniec

 
 
 
 
"Praw­dzi­wa niena­wiść to dar, które­go człowiek uczy się latami"
 
 
 
Promienie słońca przedarły się przez ciemne burzowe chmury padając na zgromadzonych, którzy oddawali hołd poległym Zwiadowcom. Jeden z żołnierzy wyczytywał nazwiska zabitych a tłum słuchał go niczym zaczarowany. Mika pochyliła lekko głowę w zadumie. Nie znała żadnego z nich.
 
Po podpaleniu stosów zebrani powoli zaczęli rozchodzić się do domów. Członkowie rodzin poległych zawodzili głośno podtrzymując się nawzajem. Nawet gdy zniknęli między budynkami ich ból wciąż był odczuwalny na placu. Black rzuciła spojrzenie w stronę dowództwa. Erwin Smith rozmawiał z przedstawicielami Żandarmerii. Zobaczyła wśród nich kilka osób, które znała. Na jej nieszczęście została zauważona, gdy zaczęli się już wycofywać główną drogą. Czworo żołnierzy z jej dawnej jednostki stanęło jak wrytych. Pozostali minęli ich nawet się na nich nie oglądając. Wpatrywali się w nią jakby widzieli ją po raz pierwszy w życiu. Przez krótką ulotną chwilę pomyślała, że mogłaby do nich podejść ale był tam również Jack, który zapoczątkował wszystkie jej późniejsze kłopoty w jednostce. Jedyne co mogła zrobić to napluć mu w twarz. 
 
Jej dawni towarzysze zaczęli rozmawiać między sobą i porozumiewawczo kiwać głową. Nie trzeba było być geniuszem by wiedzieć, że pod jej adresem padło kilka niemiłych komentarzy. Zacisnęła dłonie w pięści ale nim zdołała zrobić coś głupiego tuż przed nią pojawił się Kapral Levi. W pełnym umundurowaniu spojrzał na nią swoim ostrym jak brzytwa wzrokiem i zmrużył oczy. Wyprostowała się i zasalutowała.
 
- Kapralu.
 
- Mika Black?
 
- Tak - skinęła krótko głową.
 
- Jutro w południe na placu treningowym. Tam się spotkamy.
 
- Tak jest, sir.
 
Zmierzył ją od góry do dołu po czym jakby nigdy nic zostawił ją samą. Zaskoczona jego szybkim odwrotem spojrzała w miejsce, gdzie stali jej koledzy zza muru Sina. Ich spojrzenia się zwarły. Mika uniosła wysoko głowę po czym odwróciła się i wyszła na przeciw ludziom, z którymi od teraz miała dzielić nie tylko siedzibę ale także życie. Przywitali ją uśmiechami a Lucien zarzucił jej rękę na ramiona. Nie kłopotała się Żandarmerią ani Jackiem, nie było takiej potrzeby. Należeli do tego etapu jej życia, który został definitywny zakończony.
 
 
*
 
 
Dokładnie sprawdziła sprzęt do manewru 3D zanim opuściła magazyn. Była trochę zestresowana perspektywą treningu z żołnierzem, którego nazywano nadzieją ludzkości. Sam był jak cały oddział a jego umiejętności obrosły legendą. Tak, dostanie od niego tęgie lanie. 

Na zewnątrz zupełnie niespodziewanie spotkała Kapitana Pitt'a, któremu towarzyszył Bruno. Blondyn choć był małomówny i trzymał się raczej na uboczu wyglądał na osobę godną zaufania. Natomiast Joshua uśmiechał się szeroko jakby miał naprawdę dobry humor. Podszedł do niej i poklepał ją po ramieniu w geście otuchy.

- Nie wiem co słyszałaś o Levim ale ma własne metody treningowe. Przemoc nie jest mu obca choć szczerze wątpię by uderzył kobietę. Na wszelki wypadek postaraj mu się nie podpaść.

Zaśmiał się donoście jakby powiedział dobry żart. Mika nie była pewna czy to ostrzeżenie właśnie nim było.

- Postaram się nie zawieść pokładanych we mnie nadziei, Kapitanie.

- Po prostu daj z siebie wszystko. I o nic się nie martw. Lepiej nawet jakbyś mu nie zaimponowała inaczej może zechcieć cię w swoim oddziale - pokiwał głową z nagle poważną miną.

- Wątpię, żeby miało do tego dojść, sir.

- Nigdy nie mów nigdy, Mika. Szczególnie jeżeli chodzi o Leviego. Niezły z niego numer.

- Pamiętaj, najważniejsze jest bezpieczeństwo - powiedział Bruno tonem zupełnie bez wyrazu. Nawet podczas rozmowy wydawał się wycofany.

Skinęła im głowami, gdy odchodziła. Marina czekała na nią przy stajni trzymając za uzdę osiodłanego konia.

- Jeżeli pojedziesz drogą na północ po piętnastu minutach dotrzesz do lasu. Po kolejnym kilometrze spotkasz Kaprala i pozostałych - powiedziała, gdy Mika usiadła w siodle. - Najpierw zapewne przetestuje twoje umiejętności jazdy konnej oraz przerzucenie się w biegu na manewr 3D. To jest podstawowa umiejętność, więc nie bądź zaskoczona. Co czeka cię później, tego nie wiem - wzruszyła ramionami. - Większość żołnierzy po jego treningu wraca z płaczem i głęboką depresją. Cóż, osoby o słabej psychice nie nadają się do zadań, które wykonuje Kapral i jego ludzie. 

- Naprawdę mnie pocieszyłaś.

- Po prostu rób wszystko w swoim tempie. To tylko trening, nie jesteś kandydatką do jego oddziału więc powinien dać ci spokój.

- Lubię wyzwania - powiedziała drżącym tonem Mika choć miała nadzieję, że Marina tego nie zauważy. - Dam z siebie wszystko.

- I o takie nastawienie mi chodziło.

Mika wbiła pięty w boki konia i zmusiła go do biegu. Zostawiła za sobą baraki i siedzibę Zwiadowców, minęła dwie farmy. Gdy zaczęła jechać pod górkę słońce schowało się za chmurami. A kiedy w końcu dotarła do lasu z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Naciągnęła na głowę kaptur i pospieszyła konia. Na miejsce dotarła w momencie, gdy lunęło. Zeskoczyła z konia i poprowadziło go pod zadaszenie gdzie przywiązane stało już inne pięć koni.

- Co za pogoda - rzucił barczysty mężczyzna z długim czarnym warkoczem przerzuconym przez ramię. 

- Za murem też może cię złapać deszcz - zauważyła niska blondynka z grzywką i pieprzykiem na prawym policzku. - Lepiej trenować w takich warunkach.

- Jeżeli lubisz być mokra - mruknął ten sam brunet. Siedział rozłożony na balu słomy przeznaczonej dla koni. Jedną nogę miał ugiętą w kolanie a drugą spuszczoną na ziemię.

- Deszcz nie ma zbyt dużego wpływu na wynik walki. Najważniejsze są umiejętności - rudzielec z burzą loków wtrącił się do rozmowy.

- A ty masz na ten temat dużo do powiedzenia, co Rivia? - zapytał mężczyzna koło czterdziestki z ogoloną na łyso głową. 

- Na pewno więcej niż ty, Adolf - odpowiedziała naśladując jego mamroczący głos. 

- Dajcie spokój - wtrącił młody brunet z wygolonymi bokami głowy. - Kapral już tu jest. 

Cała piątka ustawiła się w równym rzędzie kładąc prawą zaciśniętą pięść na sercu. Mika strzepnęła wodę z zielonego płaszcza i dołączyła do pozostałych. Levi zszedł z konia nie kłopocząc się by go przywiązać. Brązowa klacz podreptała w stronę najbliższych drzew i zaczęła skubać trawę. Kapral nie wyglądał jakby był w nastroju. Sam jego wygląd sprawiał, że ludzie mieli ochotę uciekać z krzykiem. Jego aura była po prostu przerażająca. Minął ich i wyciągnął spod munduru jakieś dokumenty. Oparł się o belkę podtrzymującą zadaszenie i w końcu spojrzał na nich.

- Rivia Dobras.

Ruda dziewczyna wyprostowała plecy i zasalutowała z oddaniem.

- Adolf Knee.

Łysy mężczyzna skinął głową.   

- Miroslaw Win.

Brunet odrzucił warkocz na plecy i zasalutował.

- Hannah Agustin.

Niska blondyneczka zrobiła nieśmiałą minę i uciekła oczami w bok ale mimo to zasalutowała zamaszyście.

- Stefano Riaz.

Młodzieniec o bujnych ciemnych włosach nie ruszył się z miejsca. 

- Mika Black.

Uniosła głowę i spojrzała Kapralowi prosto w oczy. Nie pokarze po sobie, że obawia się tego treningu.
 
 
 
 
 
 

Chapter 3 Powrót

 
 
"Nie ma gor­sze­go zła od pięknych słów, które kłamią" 
 

 

Jeździec przybył o zmroku. Kazał wszystkim stawić się jak najprędzej na Południowym Dziedzińcu przy bramie gdzie miał zgromadzić sie Korpus po przejsciu przez miasto. Mika zrobiła co jej rozkazano i ruszyla za pozostalymi. Na miejsce dotarli w momencie gdy Zwiadowcy zaczęli schodzić z koni. Od razu została skierowana do ciężko rannych. To co zobaczyło przyprawiło ją o szok. Trójka żołnierzy miała poodgryzane konczyny. Prawie zwymiotowała widząc krew i rope wypływającą z ran, ale udało jej się jakoś powstrzymać. Nawet się nie obejrzała a wykonywała już polecenia doktora. Kątem oka zauważyła Bruno rozmawiającego z wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną z obandażowaną reką. Nie znała go ale podejrzewała, że to Kapitan Pitt. Chciała do nich podejść ale jej uwagę przykuł niski brunet o ostrych rysach twarzy i beznamiętnym jej wyrazie. Szedł ciężkim krokiem oszczędzając prawą nogę. Musiał nabyć się jakiejś kontuzji. Minął ją nawet nie zauważając jej obecności i skinął na doktora.
 
- Co z moimi ludźmi?

- Dwójka na pewno przeżyje martwi mnie natomiast rana nogi tego żołnierza. Utrata krwi może się okazać zbyt liczna, Kapralu. Zrobię co w mojej mocy.

- Dziękuję.

Mężczyzna klepnął doktora w ramię i uniósł głowę słysząc znajome słowo Levi. Mika wciąż się w go wpatrywała gdy zaczepiła go brązowowłosa kobieta w okularach. Mówiła coś gestykulując zawzięcie i okrążając go dookoła. Nie wyglądał na zadowolonego jej obecnością ale wysłuchał jej z uwagą. Kiedy skończyła, skocznym krokiem pognała na drugą stronę dziedzińca gdzie pod nieczynną fontanną siedział Ervin. W brudnym i poszarpanym zielonym płaszczu wyglądał na zmęczonego choć wciąż roztaczał dookoła siebie aurę zwycięstwa. Mika nie wiedziała czy wyjazd za mur można kiedykolwiek nazwać wygraną. Nie ważne jak i kiedy wyprawy zawsze kończyły się ofiarami zbyt wielu żołnierzy.

Kiedy udało jej się opatrzyć przydzielonych jej Zwiadowców otarła pot z czoła i zaczęła przeszukiwać tłum by odnaleźć kogokolwiek znajomego. Przebywała wśród obcych ludzi do tego z poważnymi ranami i twarzami pełnymi strachu jakby przeszli przez sam środek piekła i choć przeżyli to zgubili po drodze dusze. To był przerażający widok jakiego nigdy nie widziała. I nie chciała widzieć nigdy więcej. Po kilku chwilach wytężonego poszukiwania odnalazła Aarona rozmawiającego z brunetką w okularach, która wcześniej okupowała Leviego. Ruszyła w ich stronę i o mało co nie zderzyła się z Lucianem.

- Łoł, dziewczyno uważaj bo i mną będziesz musiała się zająć.

- Nawet tak nie żartuj - powiedziała z przyganą w głosie a on spojrzał na trójkę mężczyzn którzy już nigdy nie założą sprzętu do trójwymiarowego manewru. Przeklął i przeczesał włosy szybkim ruchem.

- Wyprawy za mur zawsze wiążą się z ofiarami. Wiemy to ruszając do walki z tytanami.

- Ale chyba nie jesteś w stanie się przygotować na ten horror który cię tam czeka.

- Byłem za murem cztery razy i za każdym razem przeraża mnie moment, kiedy musimy walczyć. Ale tam sekundy dzielą cię od śmierci, nie możesz sobie pozwolić na strach czy zawahanie. Kiedy przychodzi do walki zapominasz po co tam jesteś walczysz by przetrwać. O to w tym chodzi, Mika. Walczymy o przetrwanie, by ratować ludzkie życie. Wierzę, że w końcu uda nam się dowiedzieć czegoś co pozwoli ludzkości zakończyć ten koszmar. Dlatego jadę z Kapitanem Pittem bo jestem w stanie poświęcić życie dla innych. Wiem że to brzmi jak brednie szaleńca ale kiedy nadejdzie odpowiednia pora poświęcę życie dla ludzkości.

- Twoja postawa jest godna pochwały ale i trochę szalona.

- Trzeba być bardziej niż trochę szalonym by robić to co my - zaśmiał się głośno i poklepał dziewczynę po policzku. - Sama się o tym przekonasz kiedy z nami pojedziesz.

- A muszę? -zapytała słabo. - Przestraszyłeś mnie nie na żarty.

- Musisz wiedzieć co cię czeka. Choć teoretycznie. Strach jest lepszy niż niewiedza. Wierz mi.

- Zaczynam.

Stali z boku i jeszcze przez chwilę rozmawiali kiedy wszyscy zaczęli wsiadać na wozy lub prowadzić konie w stronę siedziby Zwiadowców. Po dobrych trzydziestu minutach znaleźli się na znajomym terenie. Mika odprowadziła konia którego wcześniej jej przydzielono i pomogła tym którzy byli zbyt zmęczeni by to zrobić. Mariana przekazała jej kilka szybkich słów by dobrze nakarmiła zwierzęta i napoiła. Zrobiło się już ciemno kiedy udało jej się wyjść ze stajni. Była wykończona. Miała zamiar wyżebrać coś do jedzenia od kucharki ale w połowie drogi do kuchni pojawił się zastępca zastępcy który wczoraj zupełnie ją zignorował. Miał zmarszczoną twarz i wyglądał na złego. Świetnie, pomyślała.

- Kapitan Pitt chce cię widzieć.

Skinęła głową i ruszyła za nim. Dowódca jej oddziału mieszkał w zupełnie innym budynku niż ona. Cóż, nie miała się czemu dziwić. Kiedy wspięli się na piętro usłyszała głosy, które dochodziły z otwartego pokoju. Wszystkie należały do mężczyzn. Zastępca zapukał i kazał jej wejść do środka samemu zostając na korytarzu. Zaskoczona takim obrotem sprawy zrobiła kilka niepewnych kroków po czym stanęła i zasalutowała a kiedy jej wzrok padł na Erwina Smitha poczuła się jeszcze bardziej brudna i zmęczona niż była w rzeczywistości. Gdy została zauważona rozmowy ucichły. Erwin w czystym mundurze i zdecydowanie po kąpieli zajmował miejsce u szczytu stołu z filiżanką herbaty, po jego lewej stronie siedział barczysty mężczyzna z włosami przetkanymi kilkoma nitkami siwizny. Była to ta sama osoba z która rozmawiał wcześniej Bruno. Zapewne jej nowy dowódca. Dalej rozparty na krześle leżał blondyn z równo podciętymi włosami. Na jej widok pociągnął kilka razy nosem.

- Mika Black. Witamy w Korpusie Zwiadowców - powiedział Erwin z pogodnym wyrazem twarzy. - Zawsze miło jest powitać nowych żołnierzy.

- Nawet kryminalistów? - zapytała zanim zdążyła ugryźć się w język. Znów zapanowała cisza którą przerwał turbalny śmiech.

- Lubię odważnych ludzi - powiedział i spojrzał na Smitha. - Przyda się w moim oddziale. Jestem Joshua Pitt, twój Kapitan - kiwnął jej ręką i lekko się skrzywił bo z przyzwyczajenia użył aktualnie rannego ramienia.

- Miło pana poznać, Kapitanie.

- Sąd wojskowy to nieprzyjemna sprawa, prawda? - Erwin pokiwał głową w zadumie. - Została przydzielona do oddziału Kapitana Pitta z dwóch powodów. Jest on osobą, która zawsze stawia na swoim ale też nie żywi uprzedzeń, co w twoim wypadku mogłoby być kłopotliwe. Po drugie ma dużo wolnego czasu więc może poświęcić go tobie, wyjaśnić zasady i reguły, taktyki i formacje których używają Zwiadowcy. Był również wiele razy na wyprawach za murem więc może posłużyć ci radą gdy zajdzie taka potrzeba - przełożył jakieś kartki papieru i dopiero po chwili Mika zorientowała się że to jej akta. - Z tego co tu piszą miałaś bardzo dobre oceny ze szkolenia wojskowego i jako jedna z pierwszej dziesiątki wybrałaś Żandarmerię. Po niecałym roku oskarżono cię i skazano na niedolę zostania Zwiadowcą. Nie ukrywam, że dołączenie kogoś tak utalentowanego do mojego Korpusu jest zadawalające, nawet kryminalisty - posłał jej znaczące spojrzenie.

- Czy któryś z oddziałów przyjmował nowych członków?

- Levi miał ostatnio kłopot z frekwencją. Wywiera na swoich podwładnych zbyt dużą presję. Przyjął nowych żołnierzy przed wyprawą. Teraz pewnie będzie ich testował - powiedział blondyn nie zmieniając swojej leżącej pozycji.

- W takim razie postanowione. W ciągu najbliższych dni dołączysz do Kaprala Leviego. Od razu dodam, że jego szkolenia wymagają czegoś więcej niż podstawowych umiejętności. Z takimi ocenami - postukał palcem w akta. - Nie powinnaś mieć trudności.

- Jutro odbędzie się pożegnanie tych, którzy zginęli w walce z tytanami. Powinnaś przyjść. Teraz jesteś jedną z nas.

- Przyjdę. Czy to wszystko, sir?

- Tak. Odpocznij i przygotuj się do treningu. Możesz odejść.

- Tak jest.

Zasalutowała i wyszła z pomieszczenia. Odczekali kilka minut po czym Erwin westchnął głęboko.

- Czy to pewne? - zapytał.

- Nie ma co do tego wątpliwości. Mika Black zadarła z wpływowymi ludźmi, którzy nie lubią zostawiać niedokończonych spraw a ona...

- Właśnie taka jest - dokończył Pitt. - Musimy mieć się na baczności. Trzeba mieć oczy otwarte i patrzeć czy któryś z naszych się z nimi nie wącha. Dobrze się stało że Levi się nią zajmie. On jak nikt inny potrafi zauważyć gdy coś jest nie tak.
 
 
 
 

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Chapter 2 Nowa codzienność

 
 
"Czas utracony nigdy się nie wróci"
 

  Nie wiedziała, co ją obudziło. Hałas czy cisza? Przewróciła się na drugi bok próbując zapomnieć o swojej parszywej sytuacji. Próbowała to też zrobić w nocy czego wynikiem był brak snu i ból głowy a kiedy w końcu udało jej się zasnąć świat budził się już do życia. Była wykończona podejrzeniami, przesłuchaniem, procesem. Zastanawiała się kto tak bardzo chciał się jej pozbyć, że był zdolny do przekupienia świadków, bo nie wątpiła że tak właśnie się stało. Ktoś ją wrobił, nabruździł jej i do tego wszystkie te kłamstwa znalazły się w jej aktach. Czy jej wydalenie było warte aż takiej ciężkiej pracy i pieniędzy? Nie miała pojęci komu podpadła. To prawda miała z kilkoma osobami na pieńku, miała wrogów, ale wątpiła by byli aż tak potężni. Wyrzucenie z oddziału? Zesłanie do Zwiadowców? Teraz mogła tylko czekać aż wyślą ją za mur i nie wróci stamtąd żywa. Cóż, dostała wyrok śmierci nieznacznie odroczony w czasie.

  Odrzuciła kołdrę i usiadła. Zaplotła włosy w warkocz jednocześnie wstając i otwierając okno. Świeże powietrze od razu ją otrzeźwiło. Rżenie koni, głosy rozmów, pokrzykiwania były aż nadto wyraźne. Wyjrzała na zewnątrz zaciekawiona gwarem na zewnątrz. Po przeciwnej stronie placu tuż koło stajni stała grupka żołnierzy. Od razu rozpoznała swoich wczorajszych towarzyszy. Rozmawiali i żartowali. Łączyły ich więzi, których ona nigdy nie posiadała z innym człowiekiem. Uśmiechali się do siebie i kiwali głowami jakby znali nawzajem swoje myśli. Już miała się odwrócić, kiedy usłyszała głośne wołanie.
 
- Dziewczyno z wielkiego miasta!

  Spojrzała na Aarona, który kiwał do niej i szczerzył się szeroko. Pozostali dołączyli do niego.

- Zaspałaś na śniadanie. Wszystko już zjedliśmy. Przykro mi - w jego głosie nie było słychać żalu.
 
- I tak nie mogę opuszczać tego pokoju - rzuciła obojętnym tonem jakby jej to w ogóle nie obchodziło.

- Tak?  - Lucien włączył się do rozmowy. - Nic nam o tym nie wiadomo. Przecież nie jesteś zamknięta.

  Zmarszczyła brwi zaskoczona jego słowami.

- Myślałam...

- Pospiesz się! - przerwała jej Marina z zawziętym wyrazem twarzy. - Ktoś musi posprzątać boksy.

  Dziesięć minut później stawiła się w stajni. Założyła grube skórzane rękawice i chwytając widły zabrała się do pracy. Nigdy nie narzekała, gdy dostawała nowe obowiązki. Przynajmniej dzięki temu mogła dać umysłowi odpocząć, wyłączyć się, zapomnieć o przeszłości. Po godzinie harówki i wsłuchiwania się w rozmowę Mariany, Aarona i Luciena pozwoliła sobie na krótki odpoczynek. Kiedy wyszła ze stajni cała trójka siedziała na drewnianej ławce pod ścianą i grzała się na słońcu.
 
- Obijacie się - rzuciła tylko sięgając po manierkę z wodą.
 
- To się nazywa ładowanie "naturalnych pokładów energii" - zaperzył się Aaron podając jej korek by mogła zamknąć butelkę. - Gdy Zwiadowcy wrócą będzie masa roboty. Przygotuj się na to.
 
- Co masz na myśli? - zapytała opierając się bokiem o mur.
 
- Zapewne przywiozą ze sobą mnóstwo rannych - wyjaśniła Mariana rzeczowym głosem. - Trzeba będzie ich opatrzyć, ulokować w odpowiednich kwaterach czy też wyprawić pogrzeb gdy wrócą ciała poległych. Do tego papierkowa robota. Czeka nas ciężkie popołudnie.
 
- Tak od razu mam do was dołączyć? - Mika uniosła wysoko brwi okazując tym swoim zaskoczenie.
 
- Należysz teraz do Korpusu Zwiadowców - poinformował ją Lucien i podszedł do niej. - Najpierw pomoc towarzyszom, pozostałe sprawy należy odłożyć na później.

 -Muszę przyznać, że jestem zaskoczona - powiedziała Mariana osłaniając twarz przed słońcem. - Nie spodziewałam się, że tak szybko się podporządkujesz. Chyba, że planujesz ucieczkę?

 - I gdzie pójdę? - Mika wbiła w nią wzrok swoich zielonych oczu. - Za mur? Do Podziemia? Nie mam żadnej perspektywy. Muszę zostać w Korpusie Zwiadowców.

 - Co takiego zrobiłaś? - niespodziewanie odezwał się Aaron. Chwilę wcześniej wyglądał jakby zasnął.

 - Pytasz jakiej zbrodni się dopuściłam? Nie zabiłam nikogo, nie okradłam ani nie sprzedałam ważnych informacji.

 - W takim razie dlaczego przysłali cię do nas?

 - Nie wiem - wzruszyła ramionami jakby ją to nie obchodziło choć było zupełnie inaczej. - To wie tylko ten, kto zdecydował o mojej karze i ten który go przekupił.

 - CO?! - skoczyli na równe nogi.

 - Chyba nie myślisz, że ktoś próbował... - Mariana była wstrząśnięta. - Wiem, że w Stolicy dzieją się różne rzeczy, ale żeby od razu coś takiego.

 - Zostałam wrobiona. A wy myślcie co chcecie.

 Odwróciła się na pięcie i wróciła do stajni. Kiedy weszła do ostatniego boksu z zamiarem jego wyczyszczenia, usłyszała za sobą szelest. Zerknęła za plecy i zaskoczona spojrzała na młodego mężczyznę z blond włosami uczesanymi w koka na czubku głowy. Widziała go już wcześniej, gdy była oddawana w ręce Zwiadowców. Wtedy stał na uboczu.

 - Uważaj na słowa - rzucił zachrypniętym głosem. - Nawet tutaj Żandarmeria ma swoich szpiegów. Chyba nie chcesz, żeby ktoś poderżnął ci w nocy gardło, co?